wtorek, 22 listopada 2011

Zakupy w Szwajcarii

W związku z uwagami napływającymi od mojego wiernego czytelnika (pozdrawiam Cię serdecznie Harasiu! :-)), postanowiłam zmierzyć się ze stopniowym opisywaniem kraju, w którym przyszło mi być. A właściwie z moim odbiorem jego mieszkańców i ich różnych zwyczajów. 
Dotychczasowa ubogość takich wpisów wynika głównie z faktu, że mało czasu spędzam z rdzennymi Szwajcarami. Tak więc wszelkie obserwacje mogą  być obarczone błędem. Rozpoczynam zatem od tego, co można zaobserwować "na ulicy".

Znalazłam gdzieś ostatnio blog z powielonym zdaje się tekstem pod tytułem "You know you've been in Switzerland too long when.." Niektóre z punktów są zapewne wspólne dla krajów niemieckojęzycznych, inne są chyba śmieszne dla nie-Europejczyków (tekst, zdaje się, jest napisany przez Amerykanina). W każdym razie postanowiłam uczynić z nich szkielet moich wpisów.

I tak na dzisiaj:

"You know you've been in Switzerland too long when you wonder why anyone would want to shop outside of working hours".

No właśnie. To jedna z rzeczy, do których ciężko mi się przyzwyczaić. To oczywiście bardzo miłe, że  sprzedawcy pracują wtedy, kiedy inni - zazwyczaj sklepy (włącznie w centrami handlowymi) czynne są do 18.30 lub 19.00. Biorąc pod uwagę to, że każdy w ciągu dnia ma przerwę na lunch, zakupy należy robić niezwłocznie po opuszczeniu pracy i na głodzie. Właściwie nie wiem, w jakich godzinach się tu pracuje, ale np. Bob obecnie kończy o 19tej, więc na luksus kupienia czegokolwiek poza czwartkiem i sobotą właściwie nie może sobie pozwolić. Dlaczego poza czwartkiem? Otóż w Bernie jest to dzień handlowy i wiele sklepów wydłuża godziny pracy do 20tej lub 21szej. W sobotę plany zakupowe należy realizować do 16tej lub 17tej. 
W niedzielę oczywiście wszystko jest zamknięte. To wszystko powoduje, że duże centra handlowe zatrudniają na soboty dodatkowe osoby do kierowania ruchem w okolicy sklepów.

To, co wydaje mi się zupełnie nielogiczne, to zagospodarowanie przerwy na lunch. Sklepy robią ją sobie w tym samym czasie, co firmy. W związku z tym jeśli ktoś akurat nie jest głodny w południe i chciałby ten czas jakoś wykorzystać, to pozostaje chyba tylko spacer po parku. Trochę tu wyolbrzymiam - istnieją sklepy otwarte w tym czasie (to te, które nie mają przerwy na lunch). Ale i tak nie rozumiem dlaczego te, które się zamykają,  nie mogą zrobić tego o ciut innej godzinie.

Wracając do niedzieli, tutaj jest według mnie największy hit. Bo tak naprawdę niezupełnie wszystko jest zamknięte - działają na szczęście stacje benzynowe i sklepy przy nich. Ale handel w nich jest objęty ograniczeniami. Można zakupić jedynie rzeczy nadające się do użycia w podróży. I tak: nie można kupić sześciopaku piw na wieczór, ale sześć sztuk piwa jak najbardziej. Na tej samej zasadzie nie będzie tam litrowych lodów. Można kupić banana, ale ogórka nie. Kiełbaska do zjedzenia na surowo jest dozwolona,  a taka przeznaczona do gotowania nie. Prezerwatywy tak, pasta do zębów nie, itd...  




poniedziałek, 21 listopada 2011

Boulderownia gotowa!

Udało nam się już właściwie skończyć naszą strychową boulderownię drytoolową. Wymaga jeszcze odrobiny pracy, ale już można robić sobie obwodziki i trenować czwórki i dziewiątki. Kupiliśmy też ławeczkę i 17kg żelaza na początek :-) Mała i niska, ale nasza! Zdjęcia z różnych stadiów jej powstawania.











wtorek, 8 listopada 2011

Zaległości ciąg dalszy – Medji

W jeden z poprzednich weekendów postanowiliśmy w końcu odwiedzić polecany gorąco rejon skałkowy nieopodal Zermatt. Do Medji wybieraliśmy się już od dłuższego czasu, ale trochę bez przekonania – przewodnik pokazywał niewiele dróg, z czego wiele raczej poza naszym zasięgiem. Ale ponieważ tym razem weekend miał być dosyć chłodny w okolicach Berna, natomiast na południu CH prognozowane były sensowne temperatury, Medji stało się bardziej atrakcyjne. Do tego wyczytaliśmy w przewodniku, że słońce świeci tam cały dzień, więc postanowiliśmy sprawdzić nowe miejsce.


Widok na drugą stronę doliny




















Podejście pod wspinanie zajmuje około pół godziny, prowadzi przez piękny omszały las, ale prawie cały czas dosyć ostro pod górkę.



Kiedy tylko zobaczyliśmy skałę z bliska, szczęki nam opadły – prześliczny rejon i długie, naprawdę estetyczne rysowe drogi w gnejsie. Tak naprawdę drogi są kilkuwyciągowe, ale i poszczególne wyciągi potrafią mieć 40 metrów.



Niestety przed godziną drugą po słońcu nie było ani śladu, więc zrobiło się naprawdę zimno (ściana znajduje się jakieś 1400 m n.p.m.). W sobotę podjęliśmy więc raczej próby wspinania, ale nie daliśmy rady rozgrzać się na tyle, żeby znaleźć w tym przyjemność.  Postanowiliśmy więc odpuścić i wrócić w niedzielę z nadzieją, że wcześniej słoneczko będzie miło grzało. Z naszych obserwacji wynikło, że skała ma wystawę wschodnią. Do tego słońce pojawia się tam z małym poślizgiem, bo po przeciwnej stronie doliny znajdują się góry, które długo chowają je za sobą. Dlatego też w niedzielę na większej części ściany słonecznie było przez niecałe dwie godzinki. Udało nam się więc trochę powspinać, ale cały wyjazd sklasyfikowaliśmy jako rekonesans przed cieplejszymi czasami. Jeśli ktoś byłby w okolicach Zermatt i miał ochotę na fajne skałkowe wspinanie, to naprawdę zachęcam. Drogi nie tylko z wyglądu są przepiękne. Tutaj link do stronki z opracowaniem na temat rejoniku, topo i kilkoma fajnymi zdjęciami: http://www.st-niklaus.ch/site/images/links/klettergarten-medji.pdf





Tu moje bezskuteczne próby nauki klinowania bez oszukiwania... 
Rejon jest bardzo zadbany - w puszce znajduje się pełne topo
Hand Jammer
























A na koniec troszkę zwiedzania - zdecydowanie wymarłe o tej porze roku St Niklaus oraz tryskające życiem Zermatt :-)

W St Niklaus