piątek, 26 października 2012

Po dłuuugiej przerwie

Długo nic nie pisałam z kilku bądź nawet kilkunastu przyczyn, ale nie wymienię żadnej, bo obawiam się, że wszystkie będą dosyć błahe i mało wiarygodne.
Przez ten czas sporo się wydarzyło. Dobrych, bardzo dobrych, takich sobie, ...  rzeczy.

fot: Pavol Konarik. I Tobie wielkie dzieki!
Po pierwsze i najweselsze - wzięliśmy ślub!!!
Do tego, był to najwspanialszy ślub, na jakim oboje byliśmy ;-) Wszystko było cudowne i mam nadzieję, że niezapomniane. Tutaj podziękowania dla rodziców, Madzi i wszystkich, którzy pomogli nam w organizacji całego "przedsięwzięcia". Dla Łukasza i Romka za bezinteresowne i piękne granie. Dla wszystkich, którzy przyjechali, weszli pod górkę i byli z nami. Dla wszystkich, którzy nie mogli przyjechać i w tym czasie ciepło o nas myśleli.

Przed samym ślubem było za to całkiem sporo stresu poczynając od samego zorganizowania potrzebnych papierów (nie jest najprościej wychodzić za obcokrajowca, który w dodatku mieszka poza swoją ojczyzną. Za to teraz służę radą, gdyby ktoś był w podobnej sytuacji :-)) na zupełnie przedślubnych niespodziewanych wydarzeniach kończąc. Zrozumiałam więc, o co chodziło w tych wszystkich pytaniach typu "I jak, stresujesz się już?".
W każdym razie szczęśliwie znalazły się i obrączki, i nie musieliśmy na dwa dni przed informować gości o zmianie godziny całej ceremonii.
W "nagrodę" dostaliśmy piękne kazanie ojca Norberta i w ogóle wszystko piękne,  żeby się nie powtarzać.








Poza ślubem wspinaliśmy się też w tym czasie trochę. Chociaż nie za dużo, bo w związku z kwestiami organizacyjnymi ja większość wakacji spędziłam w Polsce. Ale tutaj zadziałało chyba powiedzenie (zmieniłam je na swoje potrzeby), że kto nie ma szczęścia we wspinaniu, ten ma szczęście w miłości :-)

Generalnie prawie każdy nasz wyjazd był lekcją pokory. Nauczyliśmy się, że niekoniecznie należy wiązać się liną z kimś, kogo się nie zna. Że to, że ktoś wspina się przed nami w drodze (a nawet bardzo dużo ktosiów) zupełnie nie powinno nam przeszkadzać, bo jesteśmy chyba najwolniejszym zespołem w całej Szwajcarii :-)
Jestem zmuszona również przenieść w swoim kapowniczku Wacława na Mnichu do kategorii "drogi czwórkowe", bo tutaj naprawdę nie dostałby więcej. Biorąc dodatkowo pod uwagę jego obicie, nie wiem, czy w ogóle nie powinnam go wykreślić ze swoich osiągnięć. I jeszcze trochę by się tego znalazło.
Na razie jednak się powstrzymam.

Za to na jednej z naszych lekcji pokory na Wendenstock spotkaliśmy samego Michala Pitelkę!! I w dodatku na pocieszenie po tym, jak zaklinowała nam się lina na zjeździe i Bobek musiał prusikować do góry 60 metrów, dostaliśmy od niego czeskie Horalki :-)



Do tego dowiedziałam się, że myszy przepadają za selerem. Zjadły ponad połowę naszych ogródkowych warzywek tego gatunku!

Na razie takie wszystko i nic jako zapowiedź ciągu dalszego!