środa, 13 marca 2013

Berner Oberland!!!

Ostatnio znowu mało się wspinamy, bo każdy weekend stycznia i lutego spędzaliśmy remontując nasze nowe mieszkanko. Po pierwsze zdementuję tu zupełnie nieuzasadnione pogłoski jakobyśmy stali się właścicielami tego nowego mieszkania. Niestety Szwajcaria nie jest aż takim rajem i niecałe dwa lata pracy Bobka nie pozwala na kupienie domku nieopodal kurortu, jakim jest Grindelwald.

Historia domku jest taka, że w pewnym momencie postanowiłam rozpocząć poszukiwania nowego lokum. Po pierwsze dlatego, że w poprzednim nie mieszkaliśmy sami. A po drugie ponieważ Bob, a później i ja, nie przyjechaliśmy do całej tej Szwajcarii po to, żeby za oknem mieć łąki z windowsa i na najbliższe sesnowne wspinanie musieć jeździć godzinę. Nie chcę tu nikogo denerwować, a tym bardziej moich znajomych z Warszawy. Ale prawda jest taka, że jak już się jedzie do obcego i nieco odległego kraju, to po to, żeby jakiś aspekt swojego życia polepszyć. I tym aspektem do polepszenia miało być właśnie wspinanie. Fakt, że chwilowo uległ on wręcz pogorszeniu, ale na tym polegają wszelkie inwestycje. Dlaczego inwestycje, o tym za chwilę.

Z tym szukaniem mieszkania nie jest wcale tutaj tak prosto. A przynajmniej z szukaniem mieszkania w rozsądnej cenie. Nie jest w końcu sztuką wydawać na czynsz znaczącą część swojej pensji. Wyraźna przewaga ilości zainteresowanych wynajmem nad oferowaną liczbą mieszkań skutkuje tym, że właściciele urządzają castingi. I ta właśnie wizja uczestnictwa w castingu przerażała mnie zupełnie. Z moim brakiem znajomości dialektu (ok, jestem w stanie zrozumieć parę rzeczy, ale daleko mi do komunikatywności) oraz moim brakiem pracy i tym, że oboje nie jesteśmy Szwajcarami, nie mielibyśmy raczej szans na wygranie takiego konkursu. No chyba, że zadziałałby czar Boba, który w niesamowity sposób potrafi negocjować zniżki w sklepach.

I któregoś dnia Bob wpadł na pomysł, żeby zamiast szukania mieszkania, rozejrzeć się za domkiem. Pomysł był dosyć śmieszny, ale w interesujących nas granicach cenowych wyskoczyło koło 10 domków w całej Szwajcarii, w większości na jej wschodzie. I wśród nich nasza obecna perełka :-) Domek, a właściwie jedno jego piętro, opisane jako nadające się do remontu, ogrzewane na drewno. Kiedy Bob zadzwonił do właściciela zapytać, czy ogłoszenie jest aktualne, ten wystraszył się, że chciałaby w takich warunkach mieszkać kobieta. Oczywiście żadnego castingu nie było, bo tym razem nie było chętnych na mieszkanie w zaniedbanej górskiej chatce nie trzymającej absolutnie standardów wynajmowanych mieszkań. I rzeczywiście, domek remontu wymagał,  bo przede wszystkim nie posiadał łazienki. Do tego potencjalne miejsce na łazienkę miało wysokość 185cm, co przy 195cm Boba dawało marne szanse na komfortowy prysznic. Na szczęście okazało się, że poślubiłam Złotą Rączkę, która wyciągnęła ze swoich zasobów wszelkie potrzebne przyrządy remontowe. Postanowiliśmy przyjąć wyzwanie. Nagrodą za stracony sezon wspinaczkowy, włożoną pracę i pewną sumę pieniędzy w remont nie swojego domku jest przytulne mieszkanko nieopodal Grindelwaldu za niską jak na tutejsze warunki cenę. 



Dzisiaj mija trzynasty dzień naszego mieszkania, domek pokazał nam już swoje góskie oblicze i rozpoczął misję przekszatłcania mieszczuchów (nie wiem, czy Bob by się za to określenie nie obraził, więc na wszelki wypadek zaznaczę, że to ja jestem tym mieszczuchem) w prawdziwych Oberlanderów (to od nazwy rejonu, w którym teraz mieszkamy - Berner Oberland). Zaczęło się od tego, że przy pierwszej wizycie remontowej nie udało nam się dojechać do domku samochodem. Okazało się, że 4x4 to za mało jak na zimę i z pokorą udaliśmy się do sklepu w celu zakupu łańcuchów na wszystkie cztery koła. Na cztery, bo stres związany z cofaniem po tutejszej wąskiej uliczce z wizją ześliźnięcia się w dół obok drogi oraz opowiadaniami naszego sąsiada o wyciąganiu jego samochodu dźwigiem z łąki poniżej zrobił swoje. 

Kiedy poczuliśmy się pewniej, okazało się, że musimy wyczyścić komin, bo nie da się rozpalić ognia w piecu. A to wszystko po tym, jak pokoje były świeżo pomalowane, wysprzątane i gotowe do wygodnego życia. Zupełnie nie rozumiem, kto wymyślił, że Święty Mikołaj wchodzi przez komin i co jest śmiesznego w tych wszystkich kreskówkach, w których sadza pokrywa wysprzątany na Święta dom. Nie było mi do śmiechu, jak odkryłam, że jest ona tłusta (:-)) i mimo zachowania ostrożności trzeba posprzątać wszystko od nowa. 

Do tego poprzedni tydzień był tygodniem odwilży. We wtorkowy wieczór, kiedy jechaliśmy samochodem do domu, rozmawialiśmy o tym, że już nam się dzisiaj nic nie chce robić (jeszcze nie wszystko jest gotowe) i dzisiejszy wieczór poświęcamy na odpoczynek. I znowu zostało nam przypomniane, że postanowiliśmy mieszkać w górach. Nasza dojazdowa droga została zasypana przez lawinę :-) Tak więc przez kolejną godzinę mieliśmy zapewnione ćwiczenia fizyczne. W środę, kiedy Bobek długo nie wracał z pracy, zaczęłam się niepokoić i zadzwoniłam zapytać, czy wszystko ok. Odpowiedział zdyszany, że juz zaraz będzie, bo kończy odkopywać drogę z kolejnej lawinki :-) 
Sama przeprowadzka również nie obyła się bez przygód, tym razem z udziałem naszego kolegi, który przyjechał nam pomóc. Ale skończyło się szczęśliwie i jego samochód wydało się wyciągnąć z powrotem na drogę bez udziału sprzętu ciężkiego. 

Ale jesteśmy zachwyceni :-)  Mieszkamy w Oberlandzie!


Zdjęcia zamieszczę za parę dni.