sobota, 7 lutego 2015

Po jeszcze dłuższej przerwie...

Wiem, strasznie długo..... 

Przez ten czas trochę się u nas zmieniło. Nie zmieniło się to, że ciągle mieszkamy w lesie w Burglauenen. Nie zmieniło się też to, że ciągle jesteśmy tym zachwyceni i ciągle nie możemy nacieszyć się widokami zarówno tymi z okna, jak i z najbliższej okolicy. 
Miałam co prawda mały jesienny kryzys związany z tym, że od połowy (chyba nawet ciut wcześniej) października aż do końca lutego nie zagląda do nas w ogóle słońce. Nie jest to problemem od momentu, kiedy pojawia się trwały śnieg. Po pierwsze jest jasno, po drugie śnieg naprawdę niesamowicie odbija światło i w zasadzie w słoneczny dzień widać cienie, zupełnie jakby słońce świeciło przez chmury. Za to jesień jest u nas smutna. Ciągle wilgotno i zimno, podczas gdy po drugiej stronie doliny można się prawie opalać...

Ze zmian, w kolejności przypadkowej - przyglądam się z bliska temu, jak edukuje się trudną młodzież w tym kraju. Tzn. pracuję trochę w szkole z internatem przeznaczonej dla dzieciaków, które nie pasują do normalnej szkoły, prawdopodobnie rozwalając w niej doszczętnie każdą lekcję i doprowadzając nauczycieli i pozostałych uczniów do zaczątków depresji. Jest to w sumie fajne i ciekawe doświadczenie - mam na myśli tę moją pracę, a nie powiększanie grona pacjentów psychiatrom. Na pewno uczy nieprzejmowania się tym, co mówią inni. Oczywiście bardzo pomaga mi w tym bardzo dalekie od doskonałego rozumienie dialektu :-) Przynajmniej za szczęściarę w tej kwestii uznała mnie jedna z nauczycielek :-). Do tego jednak jestem miłą osobą i efekty tego są takie, że dzieci raczej mnie lubią, jednocześnie niestety totalnie wchodząc czasem na głowę... Też niedobrze... Ostatnio jednak zdecydowały się w większości mnie oszczędzać, czym płynnie przechodzimy do kolejnej zmiany u nas :-)

Według planu w połowie kwietnia z dwuosobowej rodziny staniemy się trzyosobową gromadką :-)
W sumie to taka duża zmiana, a jednocześnie coś, co się w oczach świata dopiero tak naprawdę wydarzy, że aż ciężko mi zdecydować, co jeszcze na ten temat napisać.
Wybiorę więc póki co jedną, może absurdalną rzecz, ale za to taką, która poza okropnymi wymiotami w pierwszym trymestrze jest dla mnie największym rozczarowaniem związanym z ciążą. Otóż dawno dawno temu wyczytałam gdzieś, że w ciąży dzieje się coś takiego w mózgu, że lepiej przyswaja się języki obce. Tak więc od wielu lat planowałam już, czego to się nie nauczę w tym czasie. Nawet sprzedałam tę moją wiedzę sąsiadce, która zaczęła być w ciązy wcześniej niż ja :-) Teraz chciałabym dodać ze swojego doświadczenia, że chyba jednak nie we wszystkich mózgach to coś się dzieje, bo w moim przykładowo zadziało się to raczej w przeciwną stronę... 

Do tego w sierpniu wprowadził się do nas Rysio, czyli rudy morderca będący jednocześnie przesłodkim puchatym stworzonkiem :-) Początkowo figurował pod swoim bardziej międzynarodowym imieniem Leuk. Z czasem jednak zyskał kolejne, bardziej swojskie. Zawsze uważałam się za niekotkową osobę i większą sympatią darzyłam psy, ale Rysio jest tak naprawdę pieskiem w ciele kotka i nie da się go nie pokochać. A propos tego pieska w ciele kotka, to Bobek ostatnio zauważył, że słowo "psotek" doskonale oddaje to połączenie.
Poniżej psotek Rysio w swoim ulubionym pudełku.


Mam nadzieję, że to wszystko tylko tytułem wstępu...