piątek, 13 marca 2015

"Jak balon..."

Jestem ostatnio dosyć monotematyczna, jeśli chodzi o myśli, które chodzą mi po głowie. W związku z tym aż trochę boję się cokolwiek pisać, bo wydaje mi się, że myśli te interesujące są tylko dla mnie, Bobka i najbliższej rodziny. 
Najczęściej śnią mi się pieluszki wielorazowe :-), stroną, na którą najczęściej zaglądam jest http://www.chusty.info/forum/forum.php? - polecam, jeśli kogoś interesuje tradycyjne pieluchowanie w nowym, kolorowym i bardzo wciągającym, nawet na takim etapie jak nasz, wydaniu.

Poza tym cieszę się, że zrobiło się trochę cieplej, ponieważ przestałam się mieścić w mojego primalofta i chodzę w polarku. 

A do tego wszystkiego tydzień temu byliśmy w Bobkiem na Storchen-café (Storch to bocian), czyli takim dniu otwartych drzwi w szpitalu w Interlaken. I obok chyba naturalnego strachu przed spodziewanymi na połowę kwietnia wydarzeniami, pojawiła się prawie wypierająca ten strach ciekawość. Właściwie nie mogę się już doczekać, tak bardzo podobała mi się sala porodowa i całe pięterko mamo-noworodkowe. No bo czy to nie wygląda zachęcająco? :-)

Zdjęcie ze strony szpitala
Poza tym stwierdzam, że zaskakująco najbardziej taktownymi osobami z tutejszego otoczenia, jeśli chodzi o zadawane pytania, są uczniowie ze szkoły, w której pracuję. Niezależnie od płci pada bowiem seria: 
1."Jak się pani czuje", 2. "Jak się czuje pani dziecko", 3. "Który to już miesiąc" plus ewentualnie, czy mamy już imię. I zazwyczaj na koniec "O jeeeee.... :-)"

Ze strony bardziej dorosłego (przynajmniej wiekowo) otoczenia z kolei słyszę "Wow, you are soooo big" - rzeczywiście niesamowicie miłe, szczególnie że mam lustro i zegarek i widzę, że czas powrotu od pociągu do domu wydłużył mi się prawie dwukrotnie. 

not so big ;-)


Drugie, bardzo podobne, to na przykład, kiedy przyjdę do pracy i słyszę "Dajesz jeszcze radę chodzić z takim wielkim brzuchem?". Również bardzo odkrywcze, biorąc pod uwagę to, że wszyscy wiedzą, że nie jeżdżę samochodem, a chodzę na piechotę. 

Ale żeby nie było, przywyczaiłam się i nawet czasem lubię być takim wielorybkiem. Na basenie na przykład nucę sobie czasem "Jak balon, nie dotykam niczego...."  (to z Janerkowej "Pieśni mijających się wielorybów") :-)

Dalej, z początków ciąży, kiedy wymiotowałam całymi dniami i w związku z tym raz byłam zmuszona odwołać swoje przyjście do pracy, gdyż nie byłam się w stanie nawet ubrać, pamiętam złotą radę o tym, jak to trzeba się wziąć w garść, wstać i iść do pracy, a wszystko przechodzi. I generalnie tak starałam się poza tym jednym razem robić. Jednak nie wszystko przechodziło i w drodze od pociągu do pracy czasem dwukrotnie musiałam szukać jakichś ustronnych krzaczków  :-) Natomiast ciotka dobra rada, jak się okazało, nie zwymiotowała ani razu, jedynie kręciło jej się nieco w głowie...

No i żeby dokończyć moje małe skarżenie się, dwa dni temu jeden z moich znajomych (tu nie mogę się powstrzymać - Szwajcar, pracujący w branży edukacyjnej, który nie wie, co to jest CERN (!)) zapytał, dlaczego w ogóle chcę rodzić w szpitalu. Jego czwórka dzieci urodziła się w domu i to jest strasznie ważne dla ich przyszłości. Już teraz rozumiem, czemu większość osób, które znam, boryka się z problemami natury przeróżnej. 

Ok, na razie tyle :-)
Następnym razem zmieniam temat! :-)