piątek, 8 maja 2015

Daria

I stało się! :-) Nasza rodzina powiększyła się o Darię - malutką, bo mierzącą 47 cm i ważącą 2845 g istotkę. A do tego wszystko wydarzyło się w dniu wspomnienia świętej Agnieszki :-), czyli 20 kwietnia.

Nie będę się za bardzo tak publicznie wgłębiać w szczegóły całego porodu, bo to dla mnie dosyć intymna przeżycie. Dlatego też cieszę się bardzo, że wszystko rozpoczęło się już w niedzielę wieczorem i w trakcie nocy stało się jasne, że Bobek nie idzie do pracy, ale będzie nam towarzyszyć w całym tym wydarzeniu. Bo mimo że miałam telefony czterech osób, które były gotowe zawieźć mnie do Interlaken, bardzo cieszyłam się, że mogę swoje rytmiczne zwijanie się z bólu przeżywać w naszym samochodzie właśnie z Bobkiem. 
I o ile ta pierwsza nocna domowa faza minęła tak, jak sobie wyobrażałam i właściwie wymarzyłam, o tyle dzienna szpitalowa doprowadziła mnie do wymamrotania, że jeszcze trochę i autentycznie zejdę z tego świata. Co gorsza, biedna Daria również przekazywała mało pozytywne informacje. Tak więc po trwającej od rana walce położnych wspomaganych oksytocyną o to, by Malutka pojawiła się między nami, postanowiono, że jednak nie obejdzie się bez cesarskiego cięcia. Okazało się bowiem, że podczas gdy my wspólnie próbowaliśmy ściągnąć Darię w dół, pępowina owinięta wokół nóżki i brzuszka skutecznie trzymała ją w górze. Wydaje mi się, że ten koszmar rozciągania prześladuje ją do dzisiaj w snach... Koniec końców o 14:07 usłyszeliśmy krótki płacz :-)

Tak więc nie dane mi było zanurzyć się w wymarzonej wannie ze zdjęcia z poprzedniego postu :-)







Potem spędziłyśmy pięć dni w szpitalu. Przyznam, że bardzo miło wspominam ten czas. Przy wychodzeniu stwierdziłam nawet, że za niektórymi położnymi będę chyba tęsknić i mam nadzieję, że jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, to spotkam je tam znowu :-)

Jestem jedynie jeszcze ciągle trochę zła na to, że dałam się zastraszyć w kwestii karmienia Darii. Jednocześnie jest to kolejny przykład na to, dlaczego warto uczyć się w szkole matematyki. Trzeciego dnia odwiedziła nas specjalistka do spraw karmienia i oświadczyła, że musimy natychmiast powziąć jakieś kroki w sprawie karmienia właśnie, bo Daria straciła 10% swojej wagi porodowej, a to już oznacza, że to nie przelewki. Ja się zestresowałam, że głodzę swoje własne dziecko i z tego stresu i jej (specjalistki) ponaglania wyszło tyle, że zgodziłam się, żeby zacząć Darię dokarmiać mlekiem w proszku. I niestety konsekwencją tego jest to, że do dzisiaj nasza Córa odżywia się dwudaniowo, a moje usilne próby dogonienia jej potrzeb żywieniowych są traktowane przez personel medyczny jako niegroźne hobby :-( 
A to wszystko dlatego, że pani specjalistka nie nauczyła się dobrze liczyć procentów... Przy wychodzeniu ze szpitala zobaczyłam tabelkę z codzienną wagą Małej i okazało się, że najniższa wynosiła 2655g. Tak więc, jeśli drogi Czytelniku poświęciłeś chwilę uwagi na lekcjach w szkole, łatwo sobie policzysz, że do 10% jeszcze sporo brakowało...

Niewiarygodne, że niedługo Daria skończy już trzy tygodnie! Ale ten czas szybko leci..

Do domu!!! :-)




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz