wtorek, 24 stycznia 2012

Slow life :-) (uwaga: post pewnie głównie dla pań)

Tym razem coś zupełnie innego. Ale w końcu miało być mydło i powidło.

Nie wiem, jaka jest oficjalna definicja modnego chyba ostatnio sformułowania "slow life". Pewnie dla każdego inna. Ale mam wrażenie, że samodzielne robienie  kosmetyków z naturalnych półproduktów się w nią wpisuje. I właśnie o tym chcę napisać. I nie chodzi tu o krojenie ogórka w plasterki i leżenie z nim drętwo na łóżku. (A tak naprawdę wybrałam ten tytuł, żeby ewentualnie był bardziej chwytliwy :-) bo na modzie mi jakoś specjalnie nie zależy).

Natknęłam się jakiś czas temu trochę przypadkowo na stronę sklepu z półproduktami do produkcji kosmetyków mazidla.com i oniemiałam. Pamiętam jak jeszcze przed czasami internetu (czyli przed czasami, kiedy w domu lub w szkole miałam do niego dostęp) znalazłam u babci książkę "Wielka księga ziół" czy jakoś tak. Była jak dla mnie przeciekawa i pełna przepisów na kremy, toniki, sera i tym podobne z użyciem hydrolatów, maceratów i innych dziwnych niewiadomogdziedodostania substancji. I po tylu latach właśnie na stronie mazideł wszystkie je znalazłam. Oprócz nich jest tam pełno receptur na kremy, balsamy, toniki, żele właśnie. Poszperałam trochę na stronie sklepu, trochę poza i okazało się, że takich sklepów jest więcej. I co ciekawe, całkiem sporo ludzi eksperymentuje sobie z kosmetykami w domu. Przygotowałam więc sporą listę zakupów i przy najbliższej wizycie w Polsce zamówiłam małe domowe laboratorium ze zlewkami, łyżeczkami miarowymi, papierkami lakmusowymi  i różnymi półproduktami. W tej chwili jestem już po drugich zakupach i zupełnie wsiąkłam w "kręcenie" i eksperymentowanie :-)

A wszystko piszę po to, żeby zachęcić do tego samego. Nie jest to wcale trudne, szczególnie jeśli trzyma się ściśle podanych przepisów. A przy odrobinie czasu poświęconego na czytanie opisów półproduktów, bądź studiowaniu odpowiednich wątków na forum wizaz.pl (kopalnia informacji), można podmieniać składniki receptur na bardziej nam pasujące.  

Jasne, czasem coś nie wyjdzie, coś się źle rozpuści, konsystencja będzie nie taka, ale przy zachowaniu zalecanych stężeń oraz pilnowaniu co z czym można połączyć i niestety ewentualnym wykluczeniu uczulających nas rzeczy, i tak takie samorobione kosmetyki będą "zdrowsze" niż sklepowe. Przede wszystkim dokładnie wiadomo co i w jakich ilościach się dodaje. Można przygotowaywać małe porcje np. kremu  bez użycia żadnych konserwantów (do zużycia w około dwa tygodnie). Przy większych ilościach, które mają starczyć na dłużej, trzeba tego koserwantu trochę dodać. Ale po pierwsze dostępne są konserwanty naturalne, a  po drugie - taką większą porcję kosmetyku i tak zazwyczaj należy zużyć w ciągu trzech miesięcy i przechowywać w lodówce. I to już chyba daje do myślenia, jakie ilości konserwantów muszą być w kosmetykach sklepowych...

A druga kwestia - ostatnio zrobiłam sobie krem z koenzymem Q10. Okazuje się, że ten koenzym ma silnie pomarańczowy kolor nie do zabicia np. różowym ekstraktem z truskawki. I tak się zastanawiam, jak w takim razie się dzieje, że sklepowe kremy z koenzymem Q10 są śnieżnobiałe...Albo jest go tam tak mało, albo nie wiem po co dodaje się czegoś neutralizującego kolor. W takim domowym kremie można mieć tak duże stężenia aktywnych składników, jakie tylko są zalecane. 
A to wszystko za niewysoką cenę. Dla przykładu pierwszy lepszy krem z kwasem hialuronowym przy zgrubnym liczeniu (i zaokrąglaniu w górę) kosztuje 6-7zł/30ml. Chyba najbardziej wypasiony przeciwzmarszczkowy żel jaki znalazłam wśród przepisów na stronie mazideł kosztuje ok. 40zł/30ml. 

Co więcej, już te najtańsze i najprostsze kompozycje naprawdę działają. Przy bardziej problematycznej cerze trzeba na początku poeksperymentować, żeby znaleźć właśnie TE. Bo niestety może się okazać, że niektóre substancje nas uczulają... Z drugiej strony ja taką problematyczną cerę zawsze miałam i powoli zaczynam sądzić, że tym problemem była cała ta sklepowa chemia.

Pojawiła się ostatnio na rynku firma fridge, która sprzedaje takie naturalne kosmetyki z 2,5-miesięczną datą ważności i koniecznością przechowywania w lodówce. Pewnie dobre, ale ceny są naprawdę kosmiczne (z ciekawości można sprawdzić na fridgebyyde.com, ale naprawdę tylko z ciekawości i po to, żeby nabrać ochoty do własnych eksperymentów :-)).

A jeśli ktoś w dalszym ciągu nie ma ochoty na domowe laboratorium, polecam zamiast żeli pod prysznic świetne mydła domowej roboty znajomej http://mydlarnia-tuli.pl/index.php

Uwaga: cały wątek powstał wyłącznie z mojej fascynacji nowym hobby :-).

7 komentarzy:

  1. Agnieszka w swojej pracy spotykałem się z poducentami i twórcami znanych i drogich kosmetyków. Ceny tychże produktów są manipulowane przes psychosocjologię marketingu. Produkt ma się sprzedawać z najwyższym zyskiem a nie być dobry.
    Sam do masaży robię sobie i na potrzeby klienta olejki i kremy z żół. Koszt 0,5 litra przeze mnie zrobionego olejku wynosi około 10€ = 43zł i wystarcza na 5 do 8 masaży. Co daje około 1,5€ do 2€ ( 8zł)olejku na masaż. Średniej jakości podobny olejek w sklepie w ilości na 2 masaże ma cenę od 8€ do 17€ i musi być uzupełniony konserwujacą chemią. Cena takiego olejku wliczona jest reklama, dystrybucja i zyski pośredników. Z tym Q10 od dawna się zastanawiałem jak to robią że są białe kremy.
    Mariusz Dąbrowski tu vel wolarz41

    OdpowiedzUsuń
  2. Cześć Mariusz! Jej, z góry Cię przepraszam za ten "post pewnie głównie dla pań.."
    To co piszesz, tylko potwierdza przypuszczenia, że w tym wszystkim nie chodzi o to, żeby kosmetyki były dobre... No cóż, na szczęście nie jesteśmy na nie skazani :-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Hm, no tego się po Tobie nie spodziewałam (po sobie się nie spodziewam nadal) ;) a próbowałaś kiedyś mydło z Alep? Jestem jego fanką. W składzie tylko oliwa i wawrzyn, wygląda jak szare mydło, ale świetne do mycia (nawet do twarzy, mam raczej tłustą cerę), zwłaszcza zimą, jak jest sucho i skóra wysycha. Kosmetyków używam niewiele (może to błąd???), więc za zabawę we własną produkcję na razie się nie zabiorę, poza tym neguję chemię jako dziecko chemików :D no nie ma bata! Ale faktycznie chyba moda nastała na prywatne domowe laboratoria, bo co i rusz jakaś blogerka o tym pisze.
    Po swojej skórze widzę, że im mniej ją traktuję czymkolwiek, tym lepiej sama działa. Z naturalnych trików stosuję czasem peeling/maseczkę z płatków owsianych, można dodać parę kropli soku z cytryny.
    Powodzenia w eksperymentowaniu!

    OdpowiedzUsuń
  4. :-) A widzisz, ja nigdy jako dziecko nie miałam zestawu typu mały chemik, więc teraz nadrabiam. Cały czas nie mogę się nacieszyć, jak na przykład dodaję do czegoś o konsystencji wody alginatu i to się robi takie żelowate. Albo na przykład sprawdzanie ph :-)
    A tego mydła nigdy nie próbowałam - porozglądam się za nim przy następnej wizycie! Dzięki!

    OdpowiedzUsuń
  5. Bardzo ciekawe, tylko że jak na hobby za bardzo przypominałoby mi pracę ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Hej Agnieszka, przeczytałem z ciekawością i nawet nie byłem świadom, że:
    a). ludzie mają takie pozytywne wkrętki ;),
    b). tak mocno producenci kosmetyków oszukują konsumentów.
    No ale akurat mnie to jakoś niespecjalnie martwi - nie jestem grupą docelową.

    OdpowiedzUsuń
  7. :-)Tomek, ale w razie czego zabawę polecam :-)
    Marcin, zawsze można odwrócić - praca przypominałaby hobby ;-)

    OdpowiedzUsuń