poniedziałek, 24 czerwca 2013

Nasza wiosna

Jako że ponownie nastąpiła długa przerwa w nadawaniu, spieszę z kilkoma słowami, jak nam się żyje tutaj pod Maennlichen (bo na zboczu tej górki mieszkamy). 
Końcówka zimy przebiegła w miarę gładko. To znaczy nie było jakichś dużych mrozów, zatem nasze ogrzewanie na drewno dawało radę i w domku było ciepło. Musieliśmy jeszcze raz wyczyścić komin, ale widać było w tym procesie większą sprawność niż za pierwszym razem. Niestety kręta budowa rury łączącej piecyk z kominem głównym powoduje, że prawdopodobnie co przynajmniej dwa miesiące grzania czynność tę trzeba będzie powtarzać :-(

Wraz z pierwszymi wiosennymi dniami wzmożył się ruch na naszej uliczce. Właściciele okolicznych łąk rozpoczęli kursowanie góra-dół celem sprzątania, a potem nawożenia. Odkurzali więc liście, wyrównywali gdzienigdzie ziemię, a potem nawozili łąki po to, aby ich podopieczni mogli spożywać 80 kg trawy dziennie (na głowę - tyle przynajmniej jedzą krowy z Gruyères, jak się dowiedzieliśmy). Również łąka wokół domku, w którym mieszkamy jest przeznaczona na siano, a następnie pastwisko jesienne dla sześciu cielaków. 

W międzyczasie wiosenne dni były przetykane atakami zimy (ten z 20. kwietnia)


Ostatni śnieg spadł jeszcze 29. maja :-)

W tym czasie Grindelwald, będący żyjącym zimowym kurortem narciarskim, wraz z zamknięciem ostatnich wyciągów wymarł. Na ulicach żywego ducha, restauracje i hotele pozamykane. Ci, którzy pracują tu sezonowo, powyjeżdżali na wakacje. Nasz ulubiony bar Avocado przez jakiś czas również zamknięty, a boulderownia czynna codziennie tylko do 17tej. W czerwcu miasteczko zaczęło ponownie odżywać i w tej chwili można powiezieć, że sezon wakacyjny w pełni. 
Swoją drogą Grindelwald (bądź okolice) jest naprawdę fajnym miejscem do mieszkania. Wszyscy są tu bardzo otwarci na obcokrajowców, jako że jest ich tu całkiem sporo. Można poznać ciekawych ludzi z różnych miejsc, kórzy w pewnym momencie postanowili tu zamieszkać. I tak, przez pierwsze dwa miesiące po przerowadzce poznaliśmy chyba więcej osób niż przez cały czas mieszkania pod Bernem. 
W razie odwiedzin polecam bar Avocado, który prowadzi Australijczyk Alex i w którym to właśnie można spotkać różnych interesujących ludzi. Niestety tutejsi wspinacze chyba do barów nie chodzą, więc trzeba szukać innych miejsc na ich poznanie :-) Dwa razy co prawda parkowaliśmy koło samochodu Ueliego, ale w czasie kiedy my jeździliśmy na nartach, on pewnie biegł w adidaskach na Kleine Scheidegg...

Zmuszeni byliśmy również kupić z dnia na dzień samochód. Ostatnio bowiem tutejsza policja postanowiła odzyskać pieniądze, z którymi zalegają kierowcy zagraniczni (tzn. ci z zagranicznymi rejestracjami). Podobno  Szwajcarzy nie mają możliwości uzyskania danych potrzebnych do przesłania mandatu takiemu obcokrajowcowi pocztą. Zatem rozpoczęli konsekwentne zatrzymywanie obcych samochodów i sprawdzanie czy nie mają czegoś na sumieniu. I tu uwaga, jeśli nie jest się zameldowanym w Szwajcarii, mandaty trzeba zapłacić na miejscu. Przy okazji zatrzymania Bobka, okazało się, że nie może na co dzień jeździć samochodem swojej mamy, mimo że jest wpisany w papierach jako jego użytkownik. Z zaawansowanym pozwoleniem na pobyt, po roku od przyjechania do CH, może bowiem jeździć tylko samochodem ze szwajcarskimi rejestracjami. Pan policjant bardzo uprzejmie przeprosił też, że popsuł Bobowi dzień :-) 

p.s. dzisiaj, godzina 19ta: znowu palimy w piecyku, tak zimno! brrrrr.....
p.s.2 z tymi mandatami wysyłanymi poza Szwajcarię, to chyba jednak jest tak, że tylko "małych" kwot nie wysyłają.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz