wtorek, 23 sierpnia 2011

Furka once again

W poprzedni weekend znowu postanowiliśmy udać się na Furkę. Bob wziął wolne w piątek, więc udał się nawet weekend przedłużony. Tym razem wyszło nam nieco mniej wspinania, a trochę więcej chodzenia i przygód. Tak czy inaczej wyjazd był udany.


Postanowiliśmy rozłożyć nasz obóz trochę wyżej niż na parkingu. Już poprzednio znaleźliśmy bardzo wygodne miejsce na namiot ze stolikiem i siedzonkami. Wtachaliśmy więc w piątek rano rzeczy, Bob bardzo dzielnie wtachał 15kg picia (obok płynie co prawda rzeka lodowcowa, ale bardzo dużo w niej piachu i Bob uznał, że taki dodatkowy ciężar nie jest dla niego problemem :-)).
Siedzonka i stolik zasłonięte są na zdjęciu przez namiot...











Bob pod drogą








Jeszcze tego samego dnia wybraliśmy się na wspinanie - naszym celem miała być nietrudna 300-metrowa droga. Podejście zajęło nam całkiem sporo czasu i kiedy znaleźliśmy się pod ścianą, zaczęło grzmieć. Postanowiliśmy więc poczekać i zobaczyć jak się rozwinie sytuacja. Ostatecznie zdecydowaliśmy spróbować.

 Niestety po oszpejeniu się telefon Boba wylądował w szczelinie między lodowcem a ścianą... A ponieważ było go widać, a do tego zawierał cenne kontakty i jak na mój gust sam w sobie jest cenny :-), zorganizowaliśmy akcję wydobywania... Plan był taki, żeby zjechać do szczeliny. W tym celu trzeba było ją ciut poszerzyć, co najpierw wykonywaliśmy jebadełkiem :-) a po chwili bardziej skutecznie kamieniem. Cała akcja była bardzo wyczerpująca i trwała półtorej godziny. Właściwie w akcji brał udział głównie Bob, ja wykonywałam tylko czynności poboczne. Naprawdę chciałam, ale nie pozwolono mi... W każdym razie wszystko skończyło się dobrze. Natomiast czas przeczekiwania potencjalnej burzy plus walka ze szczeliną spowodowały, że postanowiliśmy drogę odpuścić...


Drugiego dnia myśleliśmy o wspięciu się bardzo łatwym granio-filarkiem na Bielehorn. Plany uległy jednak zmianie, kiedy zobaczyliśmy go z bliska - początek nie wyglądał zbyt zachęcająco (a przynajmniej odbiegał od wyobrażeń o pięknym wspinaniu estetyczną granią..) 



W związku z tym postanowiliśmy wspiąć się na szczyt marzeń Boba. Nie wiem, czy kojarzycie reklamę Mammuta, na której grupa przewodników testuje buty (zdjęcie po lewej). Otóż podczas poprzedniego pobytu na Furce odkryliśmy, że szczyt, na którym stoją to mały Kamel. 
Na zdjęciu po prawej - środkowy szczyt. 



















Nie mielismy w naszym starym przewodniku topo Kamela, ale dziewczyna prowadząca schronisko (i robiąca przepyszną szarlotkę!), obok którego przechodziliśmy, pokazała nam jedną z dróg. Niedługa, bo czterowyciągowa, ale naprawdę śliczna.










I zdjęcie na szczycie oraz pod szczytem :-) Niestety szczytowe z innej strony niż to mamutowe, wiec tak efektownie nie wygląda. Po fakcie okazało się, że tego dnia znajomi latali helikopterem, więc wystarczyło zadzwonić i mielibyśmy super pro fotkę... ;-)





















Trzeciego dnia z kolei wybraliśmy się na płyty Gross Furkahorn. Po dwóch wyciągach uznaliśmy, że droga nam się nie podoba. A może po prostu za ciency w uszach jesteśmy, ale dwa wyciągi po slabach za 5a nie były dla nas banalne.. Oboje się na nich nieźle ślizgaliśmy, co było w sumie dosyć dziwne, bo jakieś 50 metrów na prawo prowadzi droga Kristal, na której byliśmy ostatnio i na której tarcie było wzorowe. Ponieważ do tego upał był niemiłosierny, zjechaliśmy, aby zająć się bulderowaniem :-)






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz