środa, 28 listopada 2012

Rozpoczęcie sezonu

Ponad tydzień temu udało nam się rozpocząć sezon skiturowy i lodowy dzień po dniu. Plany były co prawda odmienne od ich końcowej realizacji, ale wyszło genialnie. Zaczęło się od tego, że chcieliśmy pojechać do Chamonix na jakieś nie za długie wspinanie - jak na początek sezonu przystało. Kiedy wszystko mieliśmy już zaplanowane, postanowiłam sprawdzić, o której jedzie ostatnia kolejka na Aiguille du Midi. I z przerażeniem odkryłam, że nie jedzie w ogóle! 

Zmieniliśmy trochę plany, ale i te, bez podjechania kolejką, postanowiły nas na miejscu przerosnąć. Efekt końcowy był więc taki, że razem z naszym przesympatycznym kolegą Stefano podeszliśmy przygotowani na każdą okoliczność, czyli czytaj: z nielekkimi plecakami i nartami na plecach do pośredniej stacji kolejki na Grandes Montets. Tam udało nam się zrzucić narty z pleców i przypiąć je do nóg, po czym mozolnie drapaliśmy się do góry, nad lodowiec Argentière. Stefano okazał się dużo szybszy od nas (co nie jest niczym dziwnym, skoro jesteśmy najwolniejszym zespołem w Szwajcarii) i za jakiś czas zjechał oświadczając, że lepszym pomysłem będzie porzucenie ciężaru w postaci plecaków i nacieszenie się idealnym puchem. I tak też zrobiliśmy.I puch był faktycznie idealny. Podobało nam się to na tyle, że plecaki założyliśmy ponownie tylko po to, żeby zjechać a następnie zejść na dół.

Stefano


Widok na lodowiec Argentière z otaczającymi go szczytami

fot: Stefano




Z racji rezygnacji z planów, następny dzień był improwizacją. Wjechaliśmy razem ze stadkiem przewodników z klientami pociągiem do Montenvers mając nadzieję, że skoro wiozą (ci przewodnicy) na sobie sprzęt wspinaczkowy, to da się porobić na lodowcu Mer de Glace coś ciekawego i jeszcze zdążyć na pociąg powrotny. Poszliśmy więc ich śladami, aby po godzince znaleźć się przy wielkiej i długiej szczelinie lodowcowej, w której można było się powspinać!

zejscie na Mer de Glace


Stanowisko

A to dziura, do której zjechaliśmy w następnym tygodniu



Le Dru!

To zdjęcie zrobił nam pewien okrągły Rosjanin, któremu Bob powiedział: tylko z Dru.  




Dzień okazał się być na tyle udany, że kolejny weekend spędziliśmy znowu w tejże szczelinie, tym razem łącznie z nocą z soboty na niedzielę. Pierwszy pociąg na górę jeździ naprawdę późno - dopiero o 10tej, więc żeby zdążyć na ostatni powrotny o 16.30, nie można się za dużo powspinać.
Mając więc tym razem sporo czasu, sobotę poświęciliśmy na treningowe wyrabianie metrów, a niedzielę na eksplorację dziury w lodowcu, która zaciekawiła nas poprzednim razem. Zjechaliśmy więc w dół jakieś sześćdziesiąt parę metrów, pozwiedzaliśmy wnętrze lodowca, po czym wspięliśmy się do góry, niestety w strugach płynącej wody.
Nasza treningowa droga

Bobek zwiedza

widok wieczorny


widok poranny



nasz obóz

nareszcie!




pierwszy wyciag

Bobek na drugim wyciagu


7 komentarzy:

  1. Przeczytałam (obejrzałam) z zapartym tchem! Pokażę Sahibowi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie ukrywam, że kompletnie nie spodziewałam się, że tam na dole będzie tak pięknie. W niedzielę drugiego weekendu spotkaliśmy grupkę ludzi, którzy przyjechali na "ice caving". Najgłębsza dziura, jaką znaleźli obok miała 90m.

      Usuń
    2. Piękne, cudowne, brak słów... ale z moją klaustrofobią nie mam coś się wybierać, niestety.

      Usuń
  2. A mnie najbardziej spodobaly się Twoje rękawiczki :)
    Też mam awersję do wchodzenia w dziury

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aż musiałam przejrzeć wszystkie zdjęcia, żeby znaleźć rękawiczki :-)
      Dla mnie to wejście do dziury też nie było takie automatyczne. Ale dla Boba było marzeniem, a ja z kolei pomyślałam, że może mnie coś ominąć.

      Usuń
  3. Piekne zdjecia - rok temu utwierdzilam sie praktycznie/namacalnie ze mam lodowco-szczelinowa fobie wchodzac do turystycznie przygotowanego lodowca, wiec - juz czuje z lekko podniesionym cisnieniem - popatrze sobie jeszcze przez chwilke... Brrr :-)

    OdpowiedzUsuń